W końcu mogę zasiąść do laptopa i napisać parę słów o wizycie u weta i o tym, co było potem.
Ani Bursztyn ani Suzi nie podejrzewali, że pancia może ich skazać na takie cierpienia. Droga do weta przebiegła bez przygód, Bursztyn wprawdzie trochę pomiaukiwał, ale to sie wytnie ;) w końcu po raz pierwszy zamknięto go w klatce, wsadzono do jakiejś wiekszej klatki i wywieziono poza obręb domu i znajomych pól i łąk. W poczekalni Suzi obszczekała reklamę z olbrzymim zdjęciem wilczura.. musiałam wziąć psinę na ręce by pokazać jej, że ten wilczur to tak naprawdę nie wilczur - dała się przekonać. Weterynarz uznał że operacja potrwa jakieś półtorej godziny, tak więc pojechaliśmy do teściów na kawę. Umówiłam się z wetem, że da mi telefonicznie znać, gdy zwierzaki będą do odbioru. Gdy zadzwonił byłam już w połowie drogi do weterynarii - nie, nie spóźnił się z telefonem... to ja już z nerwów nie mogłam u teściów wysiedzieć i nie czekając na telefon od weta ruszyłam po zwierzątka ;)
Suzi była już prawie wybudzona, Bursztyn spał jeszcze jak zabity gdy przyjechalismy do domu. Zrobiłam obydwu posłanie i czekałam aż zaczną przejawiać jakieś znaki zycia - Bursztyn chociażby najmniejsze, Suzi większe ;) Już pól godziny później Suzi zaczęła dreptać po mieszkaniu, Bursztyn wybudził się dopiero około 17.00 i z wdzięczności puścił pawia na panele. Popołudnie minęło mi na ciągłym doglądaniu rekonwalescentów. Nie wiem kogo było mi bardziej żal - zataczającego się Bursztyna, czy Suzi, która z bólu nie wiedziała czy ma leżeć na boku, na brzuchu czy na plecach. Podałam jej pyralgin jak radził wet, ale nie wiem czy pomogło. Chyba trochę tak, bo po godzinie od podania leku Suzi wstała i przydreptała do drugiego pokoju, a potem do kuchni, gdzie poczęstowano ja wątróbką. Wyszłyśmy nawet do ogrodu, gdzie psina przypomniała wszystkim wokól, że nadal pilnuje obejścia - na wypadek jakby ktos pomyślał inaczej ;)
Obecnie spią - Bursztyn u mnie na kolanach, Suzi na kolanach u D. Mam nadzieję, że jutro obydwa zwierzaki będą czuły się o wiele lepiej.
Pozdrowienia od nie do końca jeszce przytomnego Bursztyna i obolałej Suzinki.
Suzi po przywiezieniu do domu, w gustownym wdzianku:
Bursztyn jeszcze w narkozie:
Tutaj na wpól przytomny:
Ani Bursztyn ani Suzi nie podejrzewali, że pancia może ich skazać na takie cierpienia. Droga do weta przebiegła bez przygód, Bursztyn wprawdzie trochę pomiaukiwał, ale to sie wytnie ;) w końcu po raz pierwszy zamknięto go w klatce, wsadzono do jakiejś wiekszej klatki i wywieziono poza obręb domu i znajomych pól i łąk. W poczekalni Suzi obszczekała reklamę z olbrzymim zdjęciem wilczura.. musiałam wziąć psinę na ręce by pokazać jej, że ten wilczur to tak naprawdę nie wilczur - dała się przekonać. Weterynarz uznał że operacja potrwa jakieś półtorej godziny, tak więc pojechaliśmy do teściów na kawę. Umówiłam się z wetem, że da mi telefonicznie znać, gdy zwierzaki będą do odbioru. Gdy zadzwonił byłam już w połowie drogi do weterynarii - nie, nie spóźnił się z telefonem... to ja już z nerwów nie mogłam u teściów wysiedzieć i nie czekając na telefon od weta ruszyłam po zwierzątka ;)
Suzi była już prawie wybudzona, Bursztyn spał jeszcze jak zabity gdy przyjechalismy do domu. Zrobiłam obydwu posłanie i czekałam aż zaczną przejawiać jakieś znaki zycia - Bursztyn chociażby najmniejsze, Suzi większe ;) Już pól godziny później Suzi zaczęła dreptać po mieszkaniu, Bursztyn wybudził się dopiero około 17.00 i z wdzięczności puścił pawia na panele. Popołudnie minęło mi na ciągłym doglądaniu rekonwalescentów. Nie wiem kogo było mi bardziej żal - zataczającego się Bursztyna, czy Suzi, która z bólu nie wiedziała czy ma leżeć na boku, na brzuchu czy na plecach. Podałam jej pyralgin jak radził wet, ale nie wiem czy pomogło. Chyba trochę tak, bo po godzinie od podania leku Suzi wstała i przydreptała do drugiego pokoju, a potem do kuchni, gdzie poczęstowano ja wątróbką. Wyszłyśmy nawet do ogrodu, gdzie psina przypomniała wszystkim wokól, że nadal pilnuje obejścia - na wypadek jakby ktos pomyślał inaczej ;)
Obecnie spią - Bursztyn u mnie na kolanach, Suzi na kolanach u D. Mam nadzieję, że jutro obydwa zwierzaki będą czuły się o wiele lepiej.
Pozdrowienia od nie do końca jeszce przytomnego Bursztyna i obolałej Suzinki.
Suzi po przywiezieniu do domu, w gustownym wdzianku:
Bursztyn jeszcze w narkozie:
Tutaj na wpól przytomny:
3 komentarze:
o, Suzi lezy na takim samym kocyku jak my mamy ;)
A co do meczenia zwierzat, to tez zameczymy jedno w srode ;)
Pozdrawiamy obolalych Suzi i Bursztynka!
I jak się czują rekonwalescenci?
Kciuki dla rekonwalescentów!!
Prześlij komentarz